Pociąg to środek lokomocji, którym od dawna się nie poruszam. Myślę, że jakieś 20 lat temu ostatni raz nim jechałam. Natomiast mój syn jeszcze nigdy. Zawsze wsiadamy do samochodu, bo wygodnie i z samego miejsca zamieszkania docieramy prosto do celu. Niby szybko, nie wliczając stania w korkach i jakoś fajnie, gdy nie musimy dźwigać ze sobą tobołków, bo wszelkie ilości gratów wrzucamy do bagażnika i w drogę. Jak zwykle są plusy i minusy każdego środka lokomocji ale nie o tym jest ten wpis. Tym razem postawiłam na kompletny luz, brak kalkulacji, przemyśleń, pełen spontan. Jedyny plan to pociąg, najlepiej gruchot, regionalny i wlekący się do Poznania ok. 2 godzin i 10 minut. Jak za dawnych czasów!
Zwolenniczką tej akcji stała się moja przyjaciółka. Z okazji Dnia Matki i Dnia Dziecka zaproponowałyśmy naszym pociechom wyjazd pociągiem do Poznania. Było wielkie: hurrraaa!!!!
Wyjazd o 7.42 z Ostrowa Wielkopolskiego, adrenalina była więc wstawało się swobodnie. Spotkaliśmy się na dworcu o godzinie 7:15 kupiłyśmy bardzo d r o g i e bilety w dwie strony, bo zapomniałyśmy legitymacji dzieci. To nam humoru nie zepsuło! Pełne rozczarowanie nastąpiło, gdy na peron wjechał pociąg przedsiębiorstwa transportowego „Przewozy Regionalne” z klimatyzacją, szklanymi drzwiami miedzy wagonami i podświetlanymi na niebiesko listwami. Mało tego cała podróż nie przekroczyła dwóch godzin, tylko 1.39 i w Poznaniu wylądowaliśmy o godzinie 9.21.W pociągu jechało się naprawdę komfortowo. Takich podróży lub w jeszcze wyższym standardzie życzymy naszym dzieciom, ale jeszcze tym razem miało być inaczej! Dzieciaki były zadowolone, grzeczne, choć na koniec je poniosło.
Poznański dworzec PKP oczywiście wywarł na mnie ogromne wrażenie, super nowoczesny, błyszczący, połączony z centrum handlowym, do którego nie planowałyśmy wchodzić z dziećmi ale ponieważ się pogubiłyśmy to weszliśmy. Jak to z dziećmi najpierw była toaleta, potem fontanna, kolorowy tor przeszkód, bo z tym kojarzą mi się pufy na środku w przejściach ”City Center”. Zapamiętałam je, bo o jedną z nich bym się zabiła. Następnie mijając fajne sklepy, kafejki wpadliśmy na okazałą, wielką reklamę z idolem Maksa – R.Lewandowskim. Maks od razu do niej podbiegł a ja pstryknęłam zdjęcie. Natychmiast pojawił się ochroniarz i zabronił pstrykania. O ludu, gdzie ja jestem? Dlaczego nie można dziecku zrobić zdjęcia z plakatem? Przestało mi się tam podobać, więc opuściliśmy centrum.
Aleja Niepodległości, w tle Uniwersytet Adama Mickiewicza
Dalej kierowaliśmy się już przez Park Karola Marcinkowskiego, ulice Święty Marcin prosto na Stare Miasto zaliczając po kolei każdą fontannę. Na Starym Mieście umówione byłyśmy z koleżanką, kolejną blogerką modową i jej dziećmi. Grupa się powiększyła, zintegrowała i zniknęła! Oczywiście miałyśmy ją w zasięgu wzroku, zagryzając szarlotkę i popijając kawę.
Kiedy tłum się zagęścił przyszedł czas na koziołki. O godzinie 12.00 słuchaliśmy hejnału z ratuszowej wieży, siedząc wygodnie w fotelach oraz podziwialiśmy poznańskie bodące się Koziołki- jedną z głównych atrakcji turystycznych Poznania.
Następnie zwiedziłam z Maksem Muzeum Historii Miasta Poznania, Górę Przemysła i utknęliśmy znów z ekipą przy Fontannie Wolności.
To nie koniec naszej wycieczki.
Muzea są nudne dla dzieci. Najczęściej jak o jakimś słyszą to jest głośne „O NIEEEE!” Ale w każdym muzeum można znaleźć coś fajnego. Drobny element, eksponat, obraz lub coś błyszczącego, coś co skupi ich uwagę i wzbudzi zainteresowanie.
Kręcąc się po Starym Mieście zdążyłyśmy umówić termin do Rogalowego Muzeum Poznania, czyli sprawić dzieciakom małą niespodziankę. Rogale świętomarcińskie osobiście uwielbiam! Można je kupić chyba przez cały rok w dobrych cukierniach w Wielkopolsce i tu muszę pochwalić cukiernię Vogt z Pleszewa, której jestem fanką i zajadam się ich rogalami w Ostrowie Wlkp. Głównie jednak rogal świętomarciński przygotowywany jest z okazji Dnia Świętego Marcina – czyli 11 listopada. Jak podaje krótko Wikipedia: „Tradycja ta wywodzi się z czasów pogańskich, gdy podczas jesiennego święta składano bogom ofiary z wołów lub w zastępstwie – z ciasta zwijanego w wole rogi. Kościół przejął ten zwyczaj, łącząc go z postacią św. Marcina. Kształt ciasta interpretowano jako nawiązanie do podkowy, którą miał zgubić koń świętego.
Była to świetna forma opowieści z częścią warsztatową, jak powstają Rogale Świętomarcińskie. Wspaniałe rogale z nadzieniem z białego maku i aromatem migdałowym (bo tańszy niż migdały – i tu przy okazji wyszła poznańska oszczędność, o której nie wiedziałam…)
Cała opowieść nawiązywała do historii miasta Poznania z wykorzystaniem gwary poznańskiej, multimediów. I tak w drodze powrotnej, dzieci odpowiednio po poznańsku rozmawiały:
Mela – dziewczyna,
Szczun – chłopak,
Mycka – czapka,
Klapioki – uszy,
Ślipia – oczy,
Bryle – okulary
Świetna lekcja historii. Polecam!